- Najtrudniej było się dostać, bo zapisy trwały tylko dobę - mówiła Agnieszka Gałecka-Kowalczewska ze Świętochłowic.
Jej mąż Marek wystartował w niedzielnym Biegu Katorżnika po raz czwarty. Wspierała go nie tylko żona, ale dwóch kilkuletnich synów: Mikołaj i Oluś. Mimo rodzinnego dopingu na trasie Marek Kowalczewski miał chwile zwątpienia. Tak jak wielu innych uczestników.
Działający przy jednostce komandosów Wojskowy Klub Biegacza "Meta" z Lublińca zorganizował Bieg Katorżnika po raz ósmy. Wystartowało 700 osób z kraju i zagranicy, w tym około 100 kobiet. Choć organizator nigdzie się nie reklamuje, musiał w tym roku wprowadzić limit uczestników. Bywały lata, że w lublinieckim lesie rywalizowało i 1200 osób. - Teraz postawiliśmy na jakość - tłumaczył Zbigniew Rosiński, wiceprezes "Mety".
Każdego roku organizator przygotowuje uczestnikom niespodzianki. W tym roku wytyczono nową i dłuższą o dwa kilometry trasę - poprzednie liczyły 10 kilometrów. - To dlatego, że uczestnicy większy dystans niż dotychczas pokonują na lądzie, nie w wodzie - tłumaczył Zbigniew Rosiński. - Łatwo nie jest. I żartował: - Brałem udział w jednym biegu i powiem szczerze, że jakoś nie tęsknię.
Twierdzi, że do Biegu Katorżnika ludzie stają z kilku powodów. Bo ich nużą biegi uliczne, bo chcą przygody, bo chcą się sprawdzić.
Uczestnicy startowali w niedzielę kilku grupach po około 150 osób. Najtrudniej miała jednak pierwsza z nich.
- Ma faktycznie najtrudniejsze zadanie, bo toruje trasę przez sitowie pozostałym - wyjaśniał Rosiński. - Dlatego zwycięzcy pierwszej grupy mają zwykle gorszy czas niż ci, którzy dobiegają w kolejnych grupach niekoniecznie pierwsi.
Uczestnicy na 12-kilometrowej trasie mieli do pokonania jezioro, strumienie, bagna, rowy melioracyjne, rury i druty kolczaste.
- Podstawowe wyposażenie to taśma klejąca do butów. Trzeba je dobrze nią owinąć, żeby nie zgubić - wyjaśniał tuż przed startem Mateusz Płóciennik z Franklinowa, wziął udział w Biegu Katorżnika po raz trzeci. - I jeszcze jedna ważna rzecz. Przed moim pierwszym startem oglądałem w internecie zdjęcia z poprzednich edycji imprezy. Zastanawiałem się, po co uczestnikom rękawiczki. Wziąłem jednak na wszelki wypadek i się bardzo przydały. Bez nich ręce byłyby strasznie pokaleczone o sitowie. Trzeba się przez nie przedzierać.
Przed startem Zbigniew Rosiński powątpiewał: - Nie wiem, czy komuś się uda się przebiec ten dystans w dwie godziny.
A mimo to się udało. Po niespełna dwóch godzinach na metę wbiegł Artur Olszewski z Będzina, który wystartował w pierwszej grupie. Kilka minut po nim następni ubłoceni uczestnicy. - Było ciężko, ale rewelacyjnie, wracam za rok - mówił Marian Ścibor z Zegrza.
- Faktycznie, to bagno wciąga - mówił gen. Roman Polko, były szef GROM-u, który w Biegu Katorżnika stratuje od lat.
Kiedy na metę wbiegł ubłocony Maciej Banasiak z Warszawy, jego synek Olgierd rozpłakał się z przerażenia: - Nie poznał mnie - śmiał się mężczyzna.
W specjalnej grupie startowały kobiety. - Ja się przygotowywałam i chciałam pobiec, ale koleżanka się wycofała, więc i ja zrezygnowałam - mówiła Agnieszka Gałecka-Kowalczewska. - Zawsze dobrze biec z kimś, kto cię wspiera i wyciągnie z opresji.
Małgorzata Zakrzewska z Kalisza kibicowała swojemu chłopakowi: - W przyszłym roku chyba się zdecyduję - mówiła. - Tym bardziej że w sobotę wzięłam już udział w organizowanej tu "Walce o ogień", nocnym biegu przez jezioro.
Bo oprócz biegu zasadniczego organizatorzy przygotowali dzień wcześniej inne atrakcje, właśnie bieg nazwany "Walką o ogień" oraz bieg skazańców. Kilkudziesięciu ochotników zostało zamkniętych w kazamatach. Przeszli całonocne szkolenie z przetrwania w trudnych warunkach niewoli. Zakończyło się ono poranną, kilkukilometrową "ucieczką przez bagna" w kajdanach parami.
Oprócz biegów dla dorosłych na specjalnie przygotowanych trzech trasach w niedzielę zmagało się z własnymi słabościami także 180 młodych ludzi w trzech kategoriach wiekowych - od 3 do 17 lat. Wśród nich 17-letnia Ilona Płaczek z Katowic.
- Startuję już po raz drugi. Moja ciocia biega maratony, kiedyś pokazała mi zdjęcia z Biegu Katorżnika i postanowiłam wziąć udział - opowiadała Ilona Płaczek. - W przyszłym roku wystartuję w biegu dla dorosłych.
Z zamiłowania córki cieszy się mama Urszula: - Lepiej, żeby zajmowała się sportem niż siedziała w domu - mówiła.
Na trasie nikt nie pozostawiał innych bez pomocy: - To chyba jedyny taki bieg, gdzie wszyscy pomagają sobie wzajemnie - mówili uczestnicy na mecie. Choć oficjalne hasło Biegu Katorżnika to "Katuje, upadla i miesza z błotem".