31. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy odbędzie się w niedzielę, 29 stycznia. „Wyborcza" co roku gra razem z WOŚP. Nie tylko zapowiadamy i relacjonujemy związane z finałem wydarzenia – ale też sami zbieramy pieniądze. Już po raz trzeci proponujemy coś wyjątkowego: pierwsze strony 19 lokalnych, magazynowych wydań „Wyborczej". Osoba, która w licytacji zadeklaruje najwyższą stawkę, będzie mogła na naszej piątkowej „jedynce" zaprezentować siebie, swoją firmę, swoją pasję czy ulubione zakątki w mieście.
LINK do licytacji okładki częstochowskiej Wyborczej
- To jednak prawda, że dobro powraca - zachęca do wrzucania do puszek i licytacji Sebastian Bielas, który wraz z żoną mają osobiste doświadczenia zarówno z Orkiestrą ("grają" w niej od lat wraz z córkami) jak i tegorocznym tematem przewodnim WOŚP. Tym razem pieniądze zbierane będą na nowoczesny sprzęt, który pozwoli na szybszą diagnostykę sepsy. Czas ma tu kluczowe znaczenie – z badań wynika, że późne rozpoznanie zwiększa ryzyko zgonu.
- Nawet do głowy nam nie przyszło, że sprzęt kupiony przez WOŚP będzie ratował Asi życie - mówi Sebastian Bielas o żonie, która w 2000 r. zachorowała właśnie na sepsę.
Joanna i Sebastian Bielasowie małżeństwem byli od pół roku. Mieli mieszkanie, samochód, pracę. - Nic tylko cieszyć się życiem w dwójkę, zanim pojawią się dzieci - wspomina Sebastian.
Kwiecień, dzień jak co dzień. Trochę się wygłupiali w domu, trochę śmiali, o czymś gadali, gdy nagle Joanna powiedziała: - Coś dziwnie się czuję.
Na tyle dziwnie, że dała się Sebastianowi wysłać do przychodni. Lekarka uznała, że to nic takiego, odesłała do domu. Tyle, że ona z minuty na minutę czuła się gorzej. Właściwie słaniała się na nogach. Sebastian nie czekał. Wsadził żonę w samochód i na pogotowie.
- Tam był taki starszy lekarz - opowiada Joanna. - Siadaj, mówi do mnie. Ja, że nie usiądę, bo mnie wszystko boli. Podchodzi i próbuje schylić moją głowę do klatki piersiowej, a ja wyję z bólu. Natychmiast do szpitala, stwierdza. Niech pan ją wiezie, mówi do męża, bo nie ma czasu czekać na karetkę. Ja - że po drodze coś tylko dla mnie z domu weźmiemy do tego szpitala. On: - Jeżeli się nie pospieszycie, możesz już niczego nie potrzebować. Nigdy.
W szpitalu na Tysiącleciu zaraz potwierdziły się podejrzenia lekarza z pogotowia: zapalenie opon mózgowych. Gdy mimo wdrożonego leczenia stan Joanny nadal się pogarszał, okazało się, że to nie tylko to - Joanna miała sepsę.
Sepsa - zespół objawów wywołanych przez niekontrolowaną, gwałtowną reakcję organizmu na zakażenie.
W przebiegu sepsy w ciągu kilku godzin może dojść do niewydolności wielonarządowej, wstrząsu i śmierci. Pisał o niej już Hipokrates, ale dopiero w 2016 r. specjaliści ustalili jej jednoznaczną i spójną definicję. Jest przyczyną co piątego zgonu na świecie.
Dla przeżycia chorego, u którego wystąpiła sepsa, kluczowe jest jak najszybsze rozpoznanie i włączenie właściwego leczenia. Każda godzina zwłoki o 8 proc. zwiększa ryzyko zgonu. Stąd decyzja, że w tym roku WOŚP zbiera na walkę z sepsą. Chce wyposażyć szpitale w urządzenia pozwalające na przyspieszenie diagnostyki zakażeń, dzięki czemu będzie można szybciej wdrożyć leczenie właściwymi dla danego przypadku antybiotykami.
- Ostatnie co pamiętam z oddziału zakaźnego, na który trafiłam pierwotnie to stwierdzenie jednej z lekarek, która się mną zajmowała: Czy to nie jest sepsa? - wspomina Joanna. Potem we wspomnieniach ma trzytygodniową przerwę. Tyle trwała śpiączka farmakologiczna, w którą ją wprowadzono po przetransportowaniu na oddział intensywnej opieki medycznej.
Gdy po 21 dniach ocknęła się jeszcze nie całkiem przytomna, pierwsze, co zobaczyła, to czerwone orkiestrowe serduszko na jakimś urządzeniu medycznym. Wtedy nie wiedziała, że to przenośny aparat rentgenowski ufundowany przez WOŚP, który lekarze nawet kilka razy dziennie ściągali do jej sali z oddziału pediatrycznego. Nie nie mogli jej odłączyć od respiratora, a do wszystkich kłopotów zdrowotnych dołączył także olbrzymi ropień na płucu, który trzeba było nieustannie monitorować. - Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - próbowała dopytać Joanna. Jednego była przecież pewna: nie jest dzieckiem, więc nie może leżeć na pediatrii. To skąd to serduszko?
- Ciesz się, że mamy do dyspozycji taki sprzęt i możemy cię ratować - usłyszała.
Po dwóch miesiącach w szpitalu na Tysiącleciu w Częstochowie trafiła na kolejne dwa do szpitala płucnego w Warszawie.
Ropień z płuca trzeba było usuwać operacyjnie, wdały się kolejne komplikacje. Gdy wracała do domu, przy wzroście 168 cm ważyła 34 kg.
Do siebie wracała cztery lata. Po 22 od tamtych wydarzeń jej organizm funkcjonuje doskonale. Joanna urodziła dwie wspaniałe córki, jest wysportowana, aktywna, ma za sobą nawet kilka runnmageddonów. Ale na ciele wciąż są pamiątki po tamtych wydarzeniach: na szyi skorygowany plastycznie ślad po tracheotomii, którą jej wykonano by podłączyć respirator, na plecach blizna po operacji płuc... W sumie mała cena, bo jeszcze godzina, dwie, a by jej nie było.
Czerwone orkiestrowe serduszko, które po ocknięciu zobaczyła na przenośnym aparacie rentgenowskim już wcześniej było obecne w jej życiu. I życiu jej męża. - To była jedna z rzeczy, które nas połączyły, gdy się poznaliśmy - mówi Sebastian.
Gdy Jurek Owsiak organizował w 1993 r. pierwszy finał, Sebastian miał 15 lat. Gdy zbliżał się drugi, w 1994 r., z gronem swoich kolegów ze szkoły podstawowej postanowił się do niego dołączyć. Zorganizowali dyskotekę, zebrali pieniądze, a w dniu finału wsiedli w pociąg i pojechali do Warszawy oddać pieniądze Owsiakowi. Wpuścili ich na Woronicza do telewizji i jest na dowód zdjęcie w rodzinnym archiwum. Joanna też się angażowała w orkiestrę.
- Ale nawet do głowy nam nie przyszło, że sprzęt kupiony przez Orkiestrę będzie ratował Asi życie - mówi Sebastian. - To jednak prawda, że dobro powraca - twierdzi.
Teraz Orkiestra to już rodzinne przedsięwzięcie, w które Bielasowie są zaangażowani w komplecie: Joanna, Sebastian i obie ich córki Julia i Zosia.
Rodzinne granie zaczęli w 2005 roku. Podczas 13 finału WOŚP dumnie wozili po ulicach Częstochowy ledwo półroczną Julkę w wózku oklejonym orkiestrowymi serduszkami. Cudnym niemowlakiem zachwycali się zarówno kwestujący, jak i ci, którzy do puszek wrzucali pieniądze. Fotoreporterzy pstrykali zdjęcia do gazet, operatorzy robili ujęcia do telewizyjnych wiadomości. - Uznaliśmy, że skoro wszystkich tak łapie za serce, powinna mieć swój identyfikator - mówi Joanna. - Do finału 2006 zgłosiliśmy się w trójkę, ale potem oficjalnie kwestowała już tylko Julka. Po co marnować nasze puszki, skoro i tak wszystkie pieniądze zgarniała ona. My robiliśmy tylko za ochronę.
Dziś poważna, pełnoletnia już Julia wspomina: - Tylko dwa razy nie brałam udziału w finale, byłam chora i nie mogłam. Jakoś tak w szóstej klasie rodzice przestali chodzić ze mną, przynajmniej w Alejach mogłam kwestować już tylko z koleżankami. Inna sprawa, że co rusz natykałam się a to na ciocię, siostrę mamy, a to na babcię. Byłam pilnowana na całej mojej trasie.
- Miała obstawę, perfekcyjna logistyka - śmieją się rodzice. Swoją drogą ciekawe, czy to dlatego Julia za rok skończy naukę jako technik logistyk.
Logistyka była potrzebna, bo to nie tylko gorąca herbata, żeby Julka i jej koleżanki nie pozamarzały, ale i stała dostawa ciasteczek. Bo przez lata kwestowania firmowym znakiem Julki stały się kruche ciasteczka w kształcie serca, które od Julki dostawał każdy, kto zasilił jej puszkę. Z roku na rok przybywało osób, które wśród wolontariuszy wypatrywały dziewczynki z ciasteczkami.
- Co finał piekliśmy ich więcej - opowiada Joanna. - W końcu coroczna liczba ustaliła się na poziomie 200 sztuk. Pieczemy ciasteczka na dwa domy. Mniej więcej połowa u nas, połowa u mojej mamy.
- Nawet jak próbowaliśmy przekonać babcię Danusię, że sami damy radę, mowy nie było, by odpuściła - dodaje Julia. - Nie ma ciasteczek, nie ma finału. Zresztą to babcia robi je z najbardziej wymyślną dekoracją. Kwiatuszki, serduszka, ozdoby ze srebrnych kolorowych koralików. Niesamowite.
W tym roku też będzie 200 ciasteczek. Ciasteczkowa manufaktura ruszy na kilka dni przed 31. finałem.
- Na raz się ich zrobić nie da - mówi Joanna. - Każde upiec, polukrować, poczekać aż wyschnie, zapakować w folię. Parę lat minęło, zanim moja mama się zorientowała, że ja je najpierw studzę, a dopiero potem lukruję. Jeśli się polukruje gorące, szybciej schną i można pakować.
Tyle, że w tym roku z ciasteczkami po ulicach Częstochowy nie będzie chodzić Julia, bo już drugi rok pracuje w częstochowskim sztabie WOŚP. Umowę miała z młodszą o 8 lat siostrą, że póki ona kwestuje, Zosia swojego identyfikatora mieć nie będzie. - Mogłaby mi już dać iść - powtarzała wprawdzie do mamy, ale cierpliwie czekała. Doczekała się w zeszłym roku i jej pierwszy osobisty identyfikator dołączył do solidnego zbioru identyfikatorów, które zgromadziła Julia.
W tym roku podział ról jest taki sam: Julia w sztabie, Zosia na ulicy, w towarzystwie rodziców, bo na razie jest za mała na kwestowanie z koleżankami. Wspólne będzie pieczenie ciasteczek. Gdyby choć kilka zostało, może trafią do sztabu, bo tam amatorów ciasteczek made by Bielasowie jest wielu.
W biegu "Policz się z cukrzycą" także wezmą udział rodzinnie, całą czwórką. Ha! - cieszy się Julia. - Ja też mogę pobiec, bo jest w sobotę, a nie w niedzielę. Startuje o godz. 9 w Lasku Aniołowskim w ramach cyklicznej imprezy parkrun.
Licytacje naszych pierwszych stron na rzecz WOŚP - w tym częstochowskiej - odbywają się pod hasłem „Stwórz razem z nami pierwszą stronę magazynu lokalnego »Gazety Wyborczej«". A to dlatego, że artykuły i zdjęcia powstaną we współpracy z dziennikarzem i fotoreporterem.
Licytacje zakończą się 29 stycznia, w dniu 31. finału WOŚP.
LINK do licytacji okładki częstochowskiej Wyborczej
Linki do innych licytacji - wyborcza.pl/wośp
ZOBACZ okładkę częstochowskiej "Wyborczej" ze zwycięzcą licytacji w 2021 i w 2022 roku.
Zasady publikacji
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze