To tam spędziłem lata gówniarskie i nastoletnie, to tam wciąż mieszkają moi rodzice.
Pochodzę z rodziny robotniczej, osadzonej od kilku pokoleń w Częstochowie. Tata pracował w hucie, a za PRL-u - jak wszystkie huty - była hołubiona. Dzięki temu ojciec dostał mieszkanie w blokach, które mieściły się na granicy między dzielnicami Ostatni Grosz i Raków. Z tatą polemizuję, do której z dzielnic należy nasz blok, bo obie mają swoją jeszcze przedwojenną historię. Tata pochodzi z Ostatniego Grosza, więc dla niego ważne jest, że po przeprowadzce wciąż był u siebie. Ja uważam, że jest to już Raków. Do gomułkowskiego bloku sprowadziliśmy się w 1967 r. i całe dzieciństwo, dorastanie, aż do mojego wyjazdu do Warszawy na studia w 1982 r., tam spędziłem.
Podwórko? Pamiętam jeszcze, kiedy facet zaorał nam boisko na trawnik koniem z pługiem. Takie rzeczy nie zdarzały się już w większych miastach, ale Częstochowa jest miastem średnim, w którym długo jeszcze panowały przyzwyczajenia wiejskie sprzed wojny, np. na zimę przywoził chłop ze wsi pod blok kartofle, które wszystkie rodziny magazynowały w piwnicy. Wtedy się kartofli nie kupowało tak codziennie, właściwie nie wiem dlaczego.
Raków to była taka lekko żulerska dzielnica. Na naszym osiedlu rządzili git ludzie. Nie było przemocy, bo obowiązywał kodeks, wedle którego git małolata w życiu by nie pobił. Nas, smarkaczy, nie tykali, ale widziałem nieraz, jak chłopaki się po zębach trzaskali. Były alpagi. Z mojego bloku chyba tylko dwóch gości poza mną się wybiło, bo poszli na studia.
Kiedy koledzy z ogólniaka przyjeżdżali do mnie na Raków, to lekko wymiękali. Szybko spostrzegli, że na podwórku mam trochę innych ziomali... Przykład? Lato 1980. Kraj ogarnia fala przestojów w pracy, jak eufemistycznie określają strajki komunistyczne media. Skończyłem drugą klasę liceum i jestem w Sopocie na festiwalu Pup Session. Śpię w namiocie z kumplami w liceum, a nieco dalej rozbiły się chłopaki z mojego robotniczego osiedla. Mój awans [do liceum - przyp. red.] nieco rozluźnił nasze kontakty, ale starałem się ich edukować. Spodobała im się opowieść o punk rocku. Nie żeby kumali te kawałki, ale przemówił do nich wątek o robotniczych korzeniach tego ruchu i przede wszystkim to, że punk związany był z nieustającą zadymą. Chyba trochę przesadziłem w koloryzowaniu tych opowieści, bo w końcu zawyrokowali: - To my też na ten Pop Session pojedziemy.
No więc ja jestem w namiocie ze swoim kombem: Zając, Bobesz, Darek Gajewski (dziś sławny reżyser m.in. filmu ''Warszawa''), a nieopodal Oni. Oni ubrali się po swojemu: płaszcz związany łańcuchem, powycierane skóry - nigdy wcześniej tak nie wyglądali. Okazało się, że Jopa, Bonek i Puja chcieli w Sopocie wcielić w życie to, o czym im opowiadałem.
Któregoś dnia słyszę krzyk. Wyskakuję z namiotu i widzę, jak Bonek napierdala długowłosego gościa. Takiego chudego wali ostro po ryju.
- Bonek zostaw go, co ty, człowieku, robisz?
- Kurwa, Mongoł (skąd ta ksywa czytaj tutaj), podszedł gnój i się pyta, czy ja mam trawę, a ja na to: ''Ty trawy masz tu w chuj?. A on odburknął: ''Nie żartuj, pytam, czy masz trawę do palenia''.
Bonek oczywiście nie wiedział, co to marihuana. Akurat ten wątek rockandrollowego życia pominąłem w swoich opowieściach.
Nie, nie, kompleksów z powodu swojego pochodzenia nigdy nie miałem.
Wszystkie komentarze